Marzec 29, 2024, 07:43:54 am

Autor Wątek: Wyjątkowy "Normals"  (Przeczytany 2910 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline aliemka

  • New
  • Wiadomości: 25
  • Liked: 1
Wyjątkowy "Normals"
« dnia: Czerwiec 14, 2012, 07:56:33 pm »
Zachwycamy się biografiami Wielkich Ludzi. Znanych, uznanych, historycznych. A tymczasem gdzieś w pobliżu żyją ludzie skromni, zwyczajni, prości i prostolinijni, którzy swą życiową mądrością powalają na kolana. Dziękuję Najwyższemu, że udaje i się czasami takich ludzi spotkać. W innym dziale był Szymon, a tutaj przedstawię Wam Wojciecha B. Zwykłego pana, który znacząco wpłynął na moje życie. Mimo, że wyda Wam się zwyczajny, to pomyślcie, że wśród tych "zwyczajnych" ludzi żyjecie (żyjemy). Przypatrzcie się im. Uruchomcie wyobraźnię, empatię; wczujcie się w tych ludzi..... Świat natychmiast stanie się lepszy. Jestem tego pewna




Wojciech B., 62 lata. Pochodzi z podkarpackiej wsi. Teraz mieszka  w Jastrzębsku Nowym, w woj. wielkopolskim, gdzie pracuje na 10 hektarowej hodowli danieli.  Od zawsze związany z wsią i wszystkim, co z wsią i ziemią się wiąże. I to dosłownie. Gdy skończył szkołę zawodową całym sercem był za  pozostaniem na wsi i pracą na roli. Ale rzeczywistość oddaliła jego plany o wiele lat. Powód był prozaiczny – upominało się o niego wojsko, ale on jakoś armii nie zamierzał służyć. Zwłaszcza tej z końca lat sześćdziesiątych. Ktoś zaproponował mu wyjazd na Śląsk, bo pracownicy kopalni do wojska iść nie musieli. Pomyślał, omówił temat z rodziną i podjął decyzję. Żartuje, że  w końcu to też jakaś forma pracy z ziemią, tyle tylko, że nieco niżej i ciemniej. Nic nie mówi, jak mu tam było. Po prostu tak miało być. Miał do wykonania jakąś pracę, ktoś mu za to płacił, więc pracował. Używa określenia „praca, jak praca, robić trzeba”. Po paru latach zamienił kopalnie na Lasy Państwowe. Tam pracował od lat siedemdziesiątych do dziewięćdziesiątych. Dużo jeździł, przemieszczał się wraz z pracą.. Właściwie większość województw zachodnich stanowiło kolejno jego dom.  Wojska nie uniknął, bo trafił tam w stanie wojennym, nadal będąc związanym z Lasami. Sam się nie chwali, ale ktoś inny powiedział, że był niegdyś najlepszym pilarzem w kraju.
Ponad piętnaście lat temu pożegnał się z Lasami Państwowymi i zajmował się wszystkim, co dawało jakiekolwiek utrzymanie. Łatwo nie było, a o tym, że nie wrócił w rodzinne strony mówić nie chce. Wybrał życie tułacze, ale wciąż tęsknił za życiem na wsi. Najgorsze były zimy, bo wtedy pracy jest jak na lekarstwo.
Parę lat temu pracownicy stolarni spotkali go siedzącego w  lesie. Było ok. 20 stopni mrozu. Zabrali go ze sobą, zaprowadzili do pana Cezarego, który hoduje daniele i zaczął rozglądać się za pomocnikiem. I tak pan Wojtek wrócił na wieś. Dostał samodzielny dom do własnego użytku, stałe utrzymanie i wytyczne, co i jak należy robić. Z czasem okazało się, że o zwierzętach i ich potrzebach wie więcej, niż jego pracodawca. Pan Cezary żartuje, że to Wojtek jest gospodarzem całą gębą. Wstaje przed piątą rano, niezależnie od pogody, robi obchód trzech parceli i sprawdza najpierw ogrodzenia. Zwierzęta mogą je uszkodzić i łatwo się wydostać. Tego trzeba przypilnować. Pilnować też trzeba z drugiej strony, żeby nie przedostawały się dzikie zwierzęta. Potem zajmuje się danielami. One wyraźnie cieszą się na jego widok. Najfajniejsze są młode. Brykają wokół człowieka i trącają nosami ręce, nawet sprawdzają kieszenie w poszukiwaniu smakołyków. Interesują się trzymanymi w rękach przedmiotami. Pan Wojtek mówi, że niekiedy można boki zrywać, jak małe coś kombinują albo patrzą z ciekawością, gdy się do nich przemawia. Zresztą dorosłe też potrafią być pocieszne. Przychodzą, zaglądają co się dla nich przyniosło, słuchają. Bo pan Wojtek nauczył się z nimi rozmawiać. Z nimi spędza najwięcej czasu, więc im najwięcej opowiada. Od ludzi stroni. Żartuje, że przecież i tak żyje w stadzie. Nawet do wsi nie chodzi. Czasami mu się przykrzy w tej samotności, ale wtedy okazuje się, że ma tyle do zrobienia, że od razu o smutkach zapomina. Bo to trzeba iść do lasu i nanieść drzewa, zająć się zwierzętami, sprawdzić, czy które nie choruje, powyrywać chwasty kwiatkom, posprzątać w domu, ugotować, zrobić porządek na podwórzu. Faktycznie, czystość obejścia jest wręcz uderzająca. Na pochwały, że tak ładnie całość utrzymuje mówi, że w oczach „miastowych” to wieś jest brudna i śmierdząca. Nie jest, a przynajmniej taka być nie musi. On nawet sprząta po psie, który biega luzem i nie patrzy, gdzie się załatwia. Wieś wsią, a porządek ma być. Jak sobie przypomni o brudzie w mieście, o tym jak wypieszczone pieski zanieczyszczają chodniki i parki, to ma żal, że ludzi to nie razi i im nie śmierdzi. Ale jak przyjadą na wieś, to natychmiast zatykają nosy, krzywią się z niesmakiem. I brudzą z tymi swoimi pudelkami w kubraczkach. No cóż, trochę racji w tym jest. Pomyślałam tylko w duchu, że marnuje się ten człowiek w samotności, że każda żona byłaby zachwycona mężem, którego do porządku zaganiać nie trzeba. Bo pan Wojtek nigdy się nie ożenił. Mówi, że nie miał niczego, więc pewnie żadna kobieta by go nie chciała. Może są takie, którym na posiadaniu nie zależy, ale on się nawet nie rozglądał. Teraz, czasami, przemknie mu w duszy tęsknota za życiem rodzinnym, ale nie ma to nie ma. Jego rodziną są zwierzęta. Rodzice dawno umarli, a siostra mieszka we Francji. Niedawno przyjechała do Polski z mężem i dziećmi. Dobrze było ich zobaczyć, pogadać, pobyć ze sobą. Nawet proponowała, żeby pojechał z nimi i zamieszkał we Francji. Ale on nie chce opuszczać tego, z czym się zżył i pokochał. Tu ma swoje skromne, ciche życie i spokój, jakiego żadna Francja mu pewnie nie da. Został. Do siostry pisze listy. W ogóle lubi pisać listy. Kiedyś w telewizji słyszał, że poczta ma dużo pracy i przesyłek,  mimo że ludzie listów nie piszą. Teraz wszyscy mają komórki, piszą sms-y, e-maile, rozmawiają godzinami przez telefon, ale listów nie piszą. A on woli listy. W listach jest dusza, jest kawałek osoby piszącej. Czasem można na kartce zobaczyć wzruszenie w śladach po łzie, czasem pośpiech po rozmazanym tuszu, czasem w wyobraźni widzi i czuje zapach ciasta przez zostawiony na papierze tłusty ślad. Bardzo lubi  takie  ręcznie pisane listy.  Do nich zawsze można wrócić, nawet po latach. Wspomina, że w domu rodzinnym, to on właśnie odpowiadał na wszystkie listy. Mama mu kazała, bo miał ładny charakter pisma. Zdarzało się, że miał do napisania nawet dziesięć dziennie. Szkoda, że tak mało ludzi pisze dziś listy. Nawet siostrze się nie chce. Martwi go, że ludzie źle zrozumieli postęp i nowoczesność. Niby tyle jest teraz ułatwień, tyle maszyn i komputerów, które mają pomagać człowiekowi, a mimo to człowiek staje się jakiś bezradny, słabnie. Ludzie przestają liczyć na siebie, a ufają maszynom. Dzięki maszynom powinni mieć dla siebie więcej czasu, a jednak mają go coraz mniej. Dlaczego? Każdy gdzieś goni, sam nie wie za czym, zbiera, gromadzi, otacza się przedmiotami, a drugiego człowieka nie widzi. Nie widzi też tego, co wokół się dzieje, jak natura toczy swoje własne, odrębne życie. Szkoda.
Na pytanie, czy lubi swoje życie odpowiada, że tak. Ma zajęcie, dach nad głową, ubranie, jedzenie, zarobek.  A czy zmieniłby coś w tym życiu, gdyby miał taką szansę? Nie, bo nie ma takiego prawa. Tak miało być. Może i Pan Bóg zamykał przed nim jakieś drzwi, ale jak to Pan Bóg – otwierał okna. Zawsze trafiał w życiu na ludzką życzliwość, albo starał się tę życzliwość dostrzegać. Bo świat jest kolorowy. Siostra czytała kiedyś jakąś książkę, w której było napisane, że ludzie nie są ani tacy źli jak ich widzimy, ani tacy dobrzy jak byśmy chcieli ich widzieć. Są różni. Ale to nie znaczy, że ma wciąż z ludźmi obcować. Woli swoje zwierzaki, bo są jak małe dzieci. Nigdy świadomie krzywdy człowiekowi nie zrobią, nie oszukają, nie zawiodą. Odpłacają przyjaźnią za przyjaźń. Dlatego nigdy nie grzeszy narzekaniem. Po prostu lubi swoje życie.
« Ostatnia zmiana: Czerwiec 28, 2013, 07:41:49 pm wysłana przez LI »