Mamy pracownicę, która wychowuje sama dwójkę dzieci. Ma pensję jaką ma.
Za mało żeby przeżyć… za dużo żeby się pociąć. Dochody przekraczają magiczne 512 zł na osobę aby dostać coś z MOPS. Alimentów nie ma i nie będzie. Pomocy od rodziny brak.
Zakładowy Fundusz Świadczeń Socjalnych z pracy jak tylko się da przegłosować pomaga-węgiel czasem kupi, książki, zapłaci rachunek za prąd jak już grozi odcięcie.
Zresztą ludzie to już taki stwór że jak ktoś coś dostanie to się zazdrość budzi. Więc inni się burzą, że ta komisja tak często tę pomoc przyznaje.
Tak czy siak to trochę na zasadzie pomocy doraźnej i gaszenie pożarów.
A może by tak zamiast „dawać ryby kupić wędkę i nauczyć te ryby łowić” ???
Ale jak i co?