My jako ludzie wprost uwielbiamy sobie wmawiać "wielką miłość".
Pamiętam, że jako nastolatek poznałem w szkole koleżankę. Przeniosła się do naszej szkoły z innego miasta. Uwielbiałem kłaść się na kanapie, włączałem muzykę, gapiłem się w sufit i marzyłem.... Marzyłem o wspólnej przyszłości z nią. wydawało mi się wtedy, ze to "wielka miłość na całe życie"- byłem o tym święcie przekonany i dąłbym sobie uciąć za to przekonanie rękę.
Prawda była jednak taka, że nie zamieniliśmy w cztery oczy ani jednego słowa.....
Było to po prostu zauroczenia. I nawet nie zauroczenie w rzeczywistej dziewczynie tylko w moim wyobrażeniu o niej, w moich marzeniach....
Wierzycie w miłość od pierwszego wejrzenia?
Taka sytuacja: siedzicie w barze i wchodzi piękna kobieta i już jesteście zakochani. Baaaa... jesteście o tym przekonani.
A co jeżeli dowiesz się, że jest nieuleczalnie chora i przez resztę swojego życia będzie potrzebować stałej opieki? Nadal ją kochasz?
Nie mam oczywiście nic przeciwko zauroczeniom, ale trzeba po prostu jasno rozgraniczyć zauroczenie od miłości. Zauroczeniem można się nawet cieszyć- nie ma potrzeby od razu nazywać tego miłością. Należy cieszyć się stanem zauroczenia, poznawać drugą osobę i pozwolić dojrzewać uczuciom....
Kiedy poznasz kobietę czy też w przypadku Pań mężczyznę, który/a bardzo podoba Ci się zewnętrznie, zacznij być ciekawy/a, jaka jest wewnątrz. Ciesz się tym, że jest piękna/przystojny, ale nie stwarzaj w swojej głowie iluzji jej charakteru, póki naprawdę jej nie poznasz.