Krążyłam sobie wczoraj w alejce z książkami. Mam taką przypadłość, że biorę książkę czytam stronę, może dwie a jak nic mi nie przeszkadza to i pięć.... Żadne rekomendacje do mnie nie trafiają. Ja muszę po prostu przeczytać kawałek i albo chcę dalej albo nie... I tak w ręce wpadła mi książka Marii Czubaszek "Każdy szczyt ma swój Czubaszek". Otwieram na przypadkowej stronie i czytam:
"Przepraszam za szczerość – życie nie ma sensu. Może inaczej – są ludzie, których życie ma sens. Na przykład pani Szymborskiej, Jeremiego Przybory, Stefanii Grodzieńskiej, Woody’ego Allena. Bo zrobili coś fajnego. Ale życie takiego kogoś jak ja, kto niczego sensownego nie stworzył? (...) Urodziłam się i muszę jakoś przeżyć do czasu, kiedy to się skończy”
Abstrahując od całej książki i od osoby M. Czubaszek...
"Czy życie ludzkie ma sens?". Dla 90% populacji ma. Są to osoby religijne, dla których to życie to tylko przystanek, próba przed życiem wiecznym... Ale cóż mają począć z tym pytaniem ludzie niewierzący?
No tak można zagrzebać się w filozofię, zacząć badać tam i z powrotem... Ale to proste pytanie i powinna paść prosta odpowiedź. Żaden filozof na przestrzeni wieków jednak jakoś nie dał satysfakcjonującej ostatecznej odpowiedzi. I ma taki człowiek niewierzący mniejsze lub większe cele w życiu... wychować dzieci, może dążyć do wygodniejszego życia, do zrobienia kariery, do zaspokojenia swoich aspiracji, gromadzić dobra ... itd... Ale czy życie takiego ateisty ma głębszy sens? Nie!
Co zostaje? Po prostu starać się uczynić życie tak dobrym, jak to możliwe, zapobiegać grozom, dbać o ludzi i bawić się, mimo że wiemy o nadchodzącej nicości.
Carpe diem — chwytaj każdy dzień, żyj pełnią, póki możesz.Uniesie nas wiatr....