Marzec 28, 2024, 12:08:02 pm

Autor Wątek: Muzyką podszyte  (Przeczytany 2477 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

13

  • Gość
Muzyką podszyte
« dnia: Czerwiec 14, 2012, 07:40:14 pm »
  • Publish
  • [size=0pt]To opowieść o tolerancji, a właściwie jej braku. Opowieść o człowieku, który chce żyć po swojemu, własnym życiem. I o tym, że w ludzkiej naturze leży łatwość oceniania, bez zadawania sobie trudu poznania człowieka. To opowieść o niepozornym, skromnym, wyjątkowym człowieku. [/size]
     
     Szymon ma 38 lat. Mieszka za Kaliszem. Prowadzi 11 hektarowe gospodarstwo, które kupił od stryja. Mówi, że czuje się samotny w tym, co robi. Może bardziej niezrozumiany, niż samotny. Bo według niego praca nie musi być sensem życia. Twierdzi, że sensem życia jest i praca i to, co poza nią. Wszystko – od poranka do nocy składa się na jakość życia. Trzeba mieć coś dla równowagi. On swoją równowagę znalazł w muzyce.
     
     Gram dla siebie. Nie marzę o płytach, nie oczekuję, że ktoś będzie tego słuchał i się zachwycał. Mam już przecież z czego żyć. Dlatego gram dla równowagi umysłu. Odpoczywam, a jednocześnie wiem, że nie tracę czasu. Bo czasu tracić nie wolno. Dano nam go zbyt mało.
     
     [size=0pt][/color]Kiedy zacząłeś grać na pianinie?[/size][size=0pt][/color]
     
     Niedawno. Jakieś sześć lat temu. W moim rodzinnym domu nie było instrumentów, nikt też nie interesował się muzyką. Owszem, coś tam sobie podśpiewywano pod nosem, było radio, telewizor, magnetofon. Ale mnie te dźwięki bardziej drażniły niż pociągały. Dosłownie się wkurzałem, gdy słyszałem jakieś „Majteczki w kropeczki” i tego typu pienia. Pamiętam, jak moja siostra głośno puszczała Modern Talking, czym doprowadzała mnie do szewskiej pasji. Ukradłem jej wtedy wszystkie kasety i już chciałem niszczyć, ale nakrył mnie tata. Popatrzył, pokiwał głową z politowaniem, coś powiedział pod nosem i poszedł sobie. Następnego dnia przywiózł jej walkmana i potężny zapas baterii. Często słyszał, jak kłócę się z Anetą o te decybele, które emitował jej magnetofon. Słuchawki ucięły awantury. Nie ucięły jednak docinek. Rodzeństwo i koledzy często dokuczali mi, że nie umiem się bawić jak normalny nastolatek. Brali mnie za dziwaka i mięczaka. Trudno.
     
     
    [/size][size=0pt][/color]Ale jakoś musiałeś zainteresować się klasyką skoro dziś to w sobie pielęgnujesz.[/size][size=0pt][/color]
     
     Wiesz co? Ja chyba się wcale tym nie zainteresowałem. Ja po prostu miałem to w sobie. Byłem jeszcze w podstawówce, gdy na plastyce trzeba było oddać rysunek związany z muzyką. Chodziło o jakiś konkurs, chyba im. Wieniawskiego, bo namalowałem skrzypce. Dostałem piątkę i bardzo polubiłem ten rysunek. Potem w domu gapiłem się na niego, a w kuchni było włączone radio i „Cztery pory roku” Vivaldiego. Oj, drgało we mnie, drgało. Najbardziej jednak drgało, gdy emitowano konkurs Chopinowski. Cichcem kładłem sobie stolnicę babci na kolanach, kładłem na niej ręce i udawałem, że gram. W marzeniach grałem naprawdę. I czułem się na właściwym miejscu. Boże! Jaki ja byłem szczęśliwy w tych marzeniach. W dodatku te marzenia i wyobraźnia musiały mi wystarczyć. O szkołę muzyczną nie miałem śmiałości prosić rodziców. Była daleko i nikt by mnie tam przecież nie zawoził. Zresztą sama wiesz, jak to jest na wsi. A raczej było w latach osiemdziesiątych. Naturalne było, że rodzicom trzeba pomagać. Gospodarstwo było duże, a udogodnień mechanizacyjnych nie było takich jak teraz. Przed lekcjami w szkole i po powrocie do domu zawsze coś było do zrobienia. Ale na przyjemności też był czas. Ja akurat dużo czytałem. Nie trzeba było kupować książek do domu, bo była biblioteka. Czytałem nie tylko lektury obowiązkowe. Łapałem się za Tomasza Manna, Stendhala, Tołstoja. Zachwycał mnie Mickiewicz. „Pana Tadeusza” znam chyba na pamięć. Dziś się do tego przyznaję, ale wtedy się wstydziłem. Chłopaki w szkole wyśmiali mnie, gdy po recytacji inwokacji nauczycielka pochwaliła mnie, że rozumiem tekst, że mówię prosto z serca. Działo się wtedy na przerwie. Ale co poradzę, że lubię ten klimat? Przecież to jest dla ludzi i Mickiewicz pewnie się cieszy, że naprawdę trafił pod strzechy.
    [/size]
     Czytałem też rozmaite biografie. Niektórym wielkim tego świata zazdrościłem, nad niektórymi się litowałem, czasami dziwiłem, że mieli takie nudne, zwyczajne życie. Zazdrościłem Chopinowi grania od dziecka. I znajomości francuskiego. W latach dziewięćdziesiątych kupiłem sobie korespondencyjny kurs francuskiego. Uczyłem się dwa lata i umiem się w miarę swobodnie poruszać w tym języku.
     Potem była szkoła średnia. Uczyłem się w technikum w Koninie. Bo ja nie pochodzę stąd. Urodziłem się pod Koninem. Gospodarkę po rodzicach przejął najstarszy brat. Chciał podzielić ziemię, ale siostra pracuje w mieście, w biurze, nie ciągnie jej na wieś. Ja życie wiejskie lubię i chętnie na wsi zostałem. Już mieliśmy iść do urzędu i dzielić ziemię, ale pojawiła się inna okoliczność. Stryj postanowił sprzedać swoją gospodarkę, bo obie córki postanowiły zostać lekarkami. Sama widzisz, jak tu pięknie. Żal oddać w obce ręce. Sprzedał tanio, w zamian za dożywocie. Mieszka w tym małym domku przy wjeździe. Kiedyś był tam budynek gospodarczy, ale nikt go tak naprawdę nie potrzebował i przerobiliśmy go na domek mieszkalny. Jest czysty, przytulny i funkcjonalny. Dzięki temu, że mieszkamy osobno, nie przeszkadzamy sobie nawzajem, bo bardzo różnimy się temperamentami. Choć czasami stryj wpada do mnie i prosi, żeby mu pobrzdąkać. Ja brzdąkam, on zamyka oczy i gdy myślę, że śpi i przestaję grać, otwiera oczy i mówi „Graj synu, graj jeszcze”. Taki to nasz rytuał się zrobił. Coraz częściej prosi, żeby mu pokazywać koncerty w Internecie. Zakochał się w „Ave Maria” w wykonaniu Mirusi Louwerse. Ja też ją uwielbiam. Chcesz posłuchać?
     
     [size=0pt][/color]Znam tę wersję:)[/size][size=0pt][/color]
     
     I co?
     
     
    [/size][size=0pt][/color]Łzy w oczach za każdym razem, gdy to słyszę, a za pierwszym razem płacz rzewny i ciarki na całym ciele. Ale mieliśmy mówić o tobie i twojej muzyce:)[/size][size=0pt][/color]
     
     No tak, ale jak widzisz jestem chory na muzykę i zarażam, gdy widzę kogoś podatnego na wirusy. To komplement. Widzę, że jesteś wrażliwa.
     
     
    [/size][size=0pt][/color]Dziękuję:)[/size][size=0pt][/color]
     
     Wiesz, że ja nie znam nut? Nie uczyłem się nigdy. Ale okazało się, że mam dobry słuch i zapamiętuję dźwięki. Wiem którą strunę uderzyć, żeby usłyszeć to, co chcę.
     
     
    [/size][size=0pt][/color]Dlaczego grasz na pokrojonym pianinie?[/size][size=0pt][/color]
     
     Ha, dobre pytanie! Pianino, czy fortepian to instrumenty strunowe. W formie ogólnie przyjętej uderzając w klawisz poruszasz młoteczek, który uderza w strunę. Ten sam dźwięk uzyskasz uderzając w nią bezpośrednio ręką. Dodatkowo ja mam kilka instrumentów w jednym. Popatrz – jest fortepian i brzmi jak fortepian. Gdy szarpię, mam gitarę, gdy przejeżdżam po wybranych strunach lekko po skosie jakimś patykiem mam skrzypce, a nawet wiolonczelę i kontrabas. Wszystko zależy od rodzaju uderzenia lub dotknięcia. Moja narzeczona, Luiza, udaje że gra na harfie. W sumie dobre skojarzenie, bo przy tym instrumencie najwygodniej jest stać.
     
     
    [/size][size=0pt][/color]Niezwykłe. Jak na to wpadłeś, żeby przeciąć pianino? Nie żal ci było?[/size][size=0pt][/color]
     
     Nie, bo takie już kupiłem. Znalazłem ogłoszenie w gazecie, że jakiś amatorski zespół chce sprzedać wyjątkowe pianino. Niedrogo, trzeba mieć tylko własny transport. Gdyby nie informacja o wyjątkowości, to pewnie bym się nie zainteresował. Ale zadzwoniłem, pogadałem z jakimś chłopakiem i pojechałem. Nie pytaj czym to wiozłem do domu:)
     
     
    [/size][size=0pt][/color]Właśnie pytam. Czym?[/size][size=0pt][/color]
     
     Rozrzutnikiem do gnoju, oczywiście wymytym. Z Poznania. Nie miałem innego transportu. Nabawiłem się trochę obciachu, ale było warto.
     
     
    [/size][size=0pt][/color]Grasz publicznie?[/size][size=0pt][/color]
     
     Nie. Tu i tak wszyscy uważają mnie za dziwaka, mimo że nie wiedzą nic o mojej pasji. Mówią, że jestem miękki, bo się nie upijam, nie stoję pod sklepem po robocie, nie mam żony. Teraz to już przestali dokuczać ręcznie, ale na początku to miałem przerąbane. Zdarzyło mi się oberwać w ucho za niewinność od chłopaków wracających z zabawy. Popatrz, mieszkam na uboczu. Ale potrafili tu dotrzeć, żeby rzucać w psa kamieniami, przebijać opony w samochodzie, wykrzykiwać, że jestem pewną częścią od roweru. Za nic, nie znając mnie nawet.
    [/size]
     
     [size=0pt][/color]To dlatego nie mogę zrobić ci zdjęcia i wymogłeś obietnicę, że nie podam nazwiska i miejsca zamieszkania?[/size][size=0pt][/color]
     
     A ty byś się zgodziła? To jest wieś. Nieważne, że w Wielkopolsce, podobno najbardziej tolerancyjnym rejonie w tym kraju. Tu, jak jesteś inny, niż chcą żebyś był, to nie masz życia ani swobody. Zdumiewa mnie to. Każdy ma telewizor, ogląda filmy i seriale, oburza się niesprawiedliwością, nietolerancyjnością, całym sercem jest za tym „innym”. A jak przyjdzie mu spotkać kogoś, kto chce żyć po swojemu, to już gorzej. To nie serial, więc kracz tak, jak oni. Jednak nie będę tak krakał, bo ja niczyjego życia nie zmieniam. Każdy ma swój rozum. Własne dzieci będę wychowywał, a to i tak tylko przez parę lat. Potem i tak pójdą własną drogą. Ja mogę wskazać kierunek, ale wielkiego wpływu na wybory mieć nie będę. Niech każdy znajdzie swoje własne szczęście. Wiesz, że czasami się martwię o Luizę, jak ona zniesie tę moją „inność”. Niby znamy się cztery lata i wie, co robię i jak mi tu jest. Ale ona jeszcze nie żyła tutejszą codziennością. Mówi, że da radę. Że pociąga ją to miejsce i perspektywa pracy na wsi. Sama pochodzi ze wsi, z lubelskiego. Długo jej szukałem. Obiecywałem sobie, że nie ożenię się z dziewczyną bez wrażliwości. Uwierz mi, nie mogłem znaleźć. To znaczy były, ale nie chciały mieszkać na wsi. Ja z kolei nie chcę żyć w mieście. Dopiero Luiza. Poznaliśmy się na koncercie w Bydgoszczy. Ślub we wrześniu, u niej, pod Lublinem. Jak będziesz w okolicy, wpadnij:)
     
     
    [/size][size=0pt][/color]Dobrze. Czego mogę ci życzyć?[/size][size=0pt][/color]
     
     Niedawno przeczytałem książkę Janusza Głowackiego „Z głowy”. Padło tam takie zdanie „Czasami wstydzę się, że jestem człowiekiem”. Życz mi, żebym ja nie musiał się nigdy tego wstydzić. Żeby nie było w moim życiu okoliczności, które mnie zmuszą do zapomnienia o człowieczeństwie.
    [/size]
     
     [size=0pt][/color]Życzę ci tego. Sobie też.[/size][size=0pt][/color][/size]
     


    P.S. Do tej rozmowy zrobiłam zdjęcia. Były publikowane w pewnej gazecie, razem z tekstem, ponad rok temu. Na teks mam wyłączność, mogę go publikować gdzie chcę, jednak fotografie to już inna sprawa...... Dowiem się, czy mogę je  zamieścić tutaj. Próbowałam dzisiaj, ale się nie dodzwoniłam do Szymona